zemścić na Scyzorze. Zanim mnie zauważyli
schowałem się w krzaki i przeczekałem aż przebiegną. Gdy zamilkł tupot kroków z
powrotem wyszedłem na chodnik i udałem się w kierunku budynku koszarowego.
Zdawałem sobie sprawę z grożącego mnie i Ryśkowi niebezpieczeństwa. Król Fali miał
dziś już dwa powody aby kazać swym młodym rozprawić się z nami tego wieczora. Po
pierwsze w odwecie za sierżanta Podkalickiego, który niemiłosiernie ścigał go w
anclu, po drugie za to, że młodzi z Bojęcina zrobili mu kręcenie wora i to na dodatek
wora z pastą! Aż strach pomyśleć co mogło się stać z nami tej nocy. Przecież była
to nieformalna jednostka karna, a służący tu żołnierze nie przebierali w środkach!
Mogli nas tutaj po prostu zatłuc!
Musiałem jak najszybciej znaleźć Ryśka Pindla i naradzić się z nim co dalej robić.
Prawdopodobnie trzeba było stąd wiać bo przecież na dywizjonie nie ukryjemy się przed
nimi, a oficer dyżurny na pewno nie będzie nas niańczył w dyżurce.
Widziałem, że mojego falowca odesłano do pracy przy rozładowywaniu przyczepy z węglem.
Czym prędzej więc pobiegłem w kierunku kotłowni. Tak jak przewidywałem zobaczyłem go
stojącego na częściowo rozładowanej przyczepie. Machnąłem do niego ręką i zawołałem:
- Rysiek, złaź stamtąd!
- A po jaką cholerę? Koniec roboty? - zawołał przestawszy wachlować
wielką szuflą.
- Zleź to ci powiem. Nie będę krzyczał na całą gębę!
- Dobra!
Po chwili stał już przy mnie.
- Przyjechał tu Scyzor ze swoimi młodymi - mówiłem z przejęciem. -
Pokłócił się z Siepietyńskim i kazał swoim młodym skręcić mu wora!
Rysiek złapał się za głowę w wyrazie całkowitego zdumienia.
- No i co skręcili mu?
- Jak zawsze! Przecież oni to tak jak maszyny. Skręcą każdemu!
Obydwaj wybuchnęliśmy śmiechem. Cieszyliśmy się, że w końcu Siepietyński natknął
się na kogoś kto utarł mu nosa, a raczej coś innego...
Śmiejąc się w głos usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Odwróciłem się gwałtownie
spodziewając się najgorszego. Na szczęście był to tylko jeden żołnierz, nasz
falowiec
|